Możemy mieć „alergię” na jakieś zjawiska, na czyjeś zachowania, a nawet poglądy. Jesteśmy na nie wyczuleni, bo je tatwo rozpoznajemy, i uczuleni, bo na nie źle reagujemy.

Czułość bierze się z czucia. Czucie, związane i ze zmysłami, i z emocjami (tu w częstym przebraniu uczucia), jest właściwie podstawowym sposobem reakcji na to, co na zewnątrz. Przy tym jest bardzo uwewnętrznione. Owszem, widzimy, słyszymy, smakujemy, dotykamy, ale nasze czucie, jakkolwiek najsilniej bodaj (przynajmniej od strony językowej) związane ze zmysłem powonienia, zdaje się rozszerzać swoje znaczenie na zmysły inne: czujemy wszak dotykiem, czujemy smaki jak najbardziej – wprawdzie rzadziej mówimy o czuciu tego, co widzimy lub słyszymy, ale i w związku z tymi zmysłami pojawia się w środku nas jakiś rodzaj doznania, który umożliwia wnioskowanie, zwykle nieco intuicyjne, ale przez to właśnie prawdziwsze, w każdym razie uwewnętrznione. Czujemy, że tak jest, i już.

A jak jesteśmy wyczuleni czy zwłaszcza przeczuleni, czujemy bardziej. A gdy uczuleni, to to coś, na co właśnie uczuleni jesteśmy, postrzegamy tak bardzo, że aż prawie cieleśnie reagujemy. Albo zgoła cieleśnie. To niezależne wtedy od nas, to sprawa naszego organizmu, a takie uczulenie, taka właśnie alergia, powoduje silne doznania, najczęściej tak przykre, że trudniej nam się żyje, że nas uwiera, że nam przeszkadza i że nie jesteśmy wtedy sobą – takimi, jakimi chcemy być. I to jest z naszego uczulenia – ale też stąd, że takie zewnętrzne bodźce się pojawiają. Jest to powodowane przez coś naszego, przez cechy naszego organizmu, ale dla nas głównie przez obecność czegoś obcego (dodajmy, że słowa obcy i obecny nie przypadkiem są podobne).
Czy może być pozytywna alergia? Czy możemy tak reagować na coś obcego, że to coś będzie nam sprawiało fizjologiczną, organiczną przyjemność? Tak, to wszystko to, na co uczuleni nie jesteśmy, na co nie mamy alergii.